Fakt stale rozwijającego się rynku pracy ma swoje odzwierciedlenie nie tylko dla pracowników, ale również pracodawców. Potwierdzają to doniesienia prasowe mijającego tygodnia, które aż huczą od istotnych informacji. Najważniejsze z nich dotyczą zarobków i podatków.
Jak donosi poniedziałkowa Gazeta Prawna podwyżka płacy minimalnej nie powinna zaszkodzić sytuacji na rynku pracy, choć może spowolnić tempo spadku bezrobocia. Doszukując się pozytywów tej sytuacji, dochodzimy do wniosku, że znaczny wzrost może zachęcić wiele osób do rezygnacji ze świadczeń socjalnych i podjęcia pracy. Dodatkowo, wyższe minimum przyspieszy tempo wzrostu płac i obniży konkurencyjność przedsiębiorstw. Jak już pisaliśmy, płaca minimalna ma wzrosnąć od przyszłego roku o 190zł, a to oznacza, że będzie wynosiła 1126zł. W wyniku podwyżki pensja netto osoby zarabiającej minimum będzie w styczniu wyższa o prawie 150zł czyli wzrośnie o 21proc. , także w efekcie redukcji składki rentowej. Eksperci jednak alarmują, że oprócz niewątpliwych plusów zaistniałej sytuacji mogą pojawić się również minusy. Spowolnione tempo spadku bezrobocia, utrudniony start zawodowy nisko wykwalifikowanych pracowników oraz podniesione koszty pracy (szczególnie w małych firmach) to tylko niektóre z nich. Jednak wobec rozwijających się perspektyw pracowników, uważamy, że warto jest podjąć to ryzyko, jednocześnie w szczególny sposób przygotować się na jego minusy.
Perspektywa wyższego zarobku, przeplata się jednak z wyższymi podatkami. Według Pulsu Biznesu, prawie 116 mld zł wydajemy rocznie na emerytury i renty. Składki te, pokrywają tylko 70proc. wydatków. Na świadczenie przeznaczyliśmy 115,7 mld zł, tym samym w budżecie funduszu jest coraz większa dziura. Analitycy wyliczyli, że za 18 lat będzie ona wynosiła już 52 mld zł. Odczujemy to wszyscy. „Są dwa wyjścia z tej sytuacji – przewiduje Wojciech Nagel, w wywiadzie dla Pulsu Biznesu- różnica w wysokości emerytury między tymi, którzy płacą wyższe i niższe składki, będzie mniejsza. Niestety, kosztem generalnego obniżenia świadczeń. Drugi scenariusz przewiduje konieczność podniesienia składek. Może do tego dojść za kilka, kilkanaście lat”. W najbliższych latach liczba ludzi pobierających świadczenia będzie rosła; starszych ludzi jest coraz więcej i wydłuża się długość życia. Za to płacących składki nie będzie przybywało. Ten czarny scenariusz rysuje się przed Polakami naprawdę realnie. Jednak specjaliści już prześcigają się w znajdowaniu sposobów, by go uniknąć: zwiększyć wiek emerytalny i zrównać go, by był taki sam dla kobiet jak i mężczyzn. „Wzorem innych państw europejskich” – tłumaczy Wojciech Nagel. Dobrze, ale wzorem innych państw europejskich pracownicy muszą otrzymać takie same warunki pracy i płacy. O tym się na razie nie mówi.
Analitycy rynku chcą łatać dziurę budżetową poprzez zrównanie wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet. Tymczasem sytuacja kobiet wracających po urlopach macierzyńskiej jest coraz gorsza. Jak donosi Gazeta Wyborcza, przyszłe matki skarżą się, że lekarze coraz częściej odmawiają im zwolnienia na 14 dni przed porodem i wysyłają je na wcześniejszy urlop macierzyński. W Polsce urlop macierzyński w przypadku urodzenia pierwszego dziecka wynosi 18 tygodni, a po każdym następnym porodzie – 20 tygodni. Można go rozpocząć na dwa tygodnie przed planowanym terminem porodu. Kiedyś było normą, że szło się na macierzyński jeszcze przed porodem. Dziś wychowawczy to luksus. Z danych Ministerstwa Pracy wynika, że z urlopu wychowawczego mogłoby skorzystać zaledwie 30 proc. kobiet, bo tylko tyle ma umowę o pracę na czas nieokreślony. Według statystyk korzysta jeszcze mniej - tylko 20 proc. Lekarze szacują, że tylko 25proc. kobiet w ciąży kwalifikuje się do zwolnienia, tymczasem prosi o nie co druga pacjentka. Co się dzieje natomiast w przypadku, gdy kobieta leży w szpitalu na patologii ciąży? Niejednokrotnie, pracodawcy nie chcą uznać zwolnienia. Urszula Kubicka-Kraszyńska z fundacji Rodzić po Ludzku jest takim rozumowaniem zaskoczona. „To jakiś absurd. Po pierwsze, zwolnienie oznacza niezdolność do pracy, np. ból kręgosłupa uniemożliwiający funkcjonowanie, a niekoniecznie zagrożenie przedwczesnym porodem. Po drugie, termin porodu jest tylko terminem orientacyjnym. Zaledwie 5 proc. kobiet rodzi w terminie. Dlaczego wywoływać porody za wszelką cenę? Dziecko może być niedonoszone. Pod koniec ciąży kobiety często odczuwają różne dolegliwości, ale to automatycznie nie oznacza, że ciąża jest zagrożona”.
Jak wówczas ratują się kobiety? Idą do internisty po zwolnienie na katar. Nasuwa się więc pytanie: czy tak właśnie ma działać służba zdrowia, a kobiety muszą oszukiwać swoich pracodawców? Przecież chcemy rozwijać różne gałęzie gospodarczo - ekonomiczne wzorem innych państw europejskich.
17.08.2007