Po raz pierwszy od roku w odczuciu polskich pracowników zmniejszyło się ryzyko utraty zatrudnienia – wynika z 12. edycji sondażu „Monitor Rynku Pracy” Instytutu Badawczego Randstad. Czy to wynik poprawy sytuacji na naszym rynku pracy, czy tylko symptom sezonowego, letniego ożywienia?
Nasi pracownicy nieco rzadziej niż w poprzednim okresie badawczym obawiają się utraty pracy, choć obawa, że ich bieżąca umowa zostanie zerwana lub nieprzedłużona, nadal dotyczy blisko co trzeciego respondenta (34 proc.). Taki wynik plasuje Polskę na poziomie nieznacznie powyżej średniej europejskiej i znacznie poniżej krajów o mniej stabilnych gospodarkach, jak Grecja (45 proc.), Hiszpania (42 proc.) czy Węgry (40 proc.).
Nadal w największym stopniu ryzyko utraty pracy dostrzegają osoby najstarsze (55-64 lat) oraz młode (18-24 lat). Badani zauważają duże trudności w dostępie do pracy dla osób najmłodszych oraz – nawet większe – w gronie osób najstarszych i dostrzegają konieczność podejmowania pracy poniżej swoich kwalifikacji.
Powodem aż 34 proc. zwolnień jest restrukturyzacja firm, wymuszona przedłużającym się kryzysem – to duży wzrost wobec 22 proc. takich przyczyn utraty pracy rok temu.
Co ciekawe – jeśli chodzi o ocenę dostępności ofert pracy, Polacy są ciągle jednym z najbardziej optymistycznych narodów objętych sondażem (badania Randstad obejmują 32 kraje). W przypadku konieczności znalezienia nowego pracodawcy w ciągu nadchodzącego półrocza aż 68 proc. badanych Polaków uważa, że znajdzie porównywalne do obecnego stanowisko w innej firmie. Pod tym względem jedynie Norwegowie przewyższają nas w swoim optymizmie.
Podczas prezentacji wyników badania 9 lipca br. w Warszawie obecni tam eksperci – Grażyna Spytek-Bandurska z Konfederacji Lewiatan i Łukasz Komuda z Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych – studzili przesadny optymizm. Ich zdaniem polski rynek pracy jest znacznie bardziej zróżnicowany zarówno branżowo jak i regionalnie, by na podstawie wyników „Monitora” wyciągać zawczasu dalekosiężne wnioski.
Ostrożne opinie ekspertów korespondują z głosami praktyków HRM, które można było usłyszeć podczas panelowych i kuluarowych dyskusji na ostatniej Konferencji KADRY. Zwracano tam uwagę na niepomyślne, a trwałe tendencje na naszym rynku pracy. Jednym z najważniejszych komponentów tego rynku jest jego regionalne zróżnicowanie. W jednych regionach utrzymuje się wysokie bezrobocie, w innych zaś popyt na pracowników jest tak ogromny, że firmy konkurują ze sobą w zabiegach o odpowiednio wykwalifikowanych pracowników.
Druga prawidłowość: o ile osobom z wykształceniem humanistycznym bardzo trudno jest znaleźć atrakcyjne oferty zatrudnienia, to w przypadku absolwentów „wziętych” kierunków technicznych jest dokładnie odwrotnie – mogą przebierać w ciekawych ofertach. W dobrej sytuacji są np. doświadczeni inżynierowie o szczególnie poszukiwanych specjalnościach ze znajomością więcej niż jednego języka obcego.
Problemem polskiego rynku pracy jest m.in. struktura kształcenia na poziomie średnim i wyższym – niedostosowana do potrzeb biznesu. To sprawia, iż wielu zdawałoby się wykwalifikowanych kandydatów nie posiada istotnych kompetencji niezbędnych do podjęcia pracy w swojej branży. To z kolei jest powodem ostrej konkurencji między pracodawcami w zakresie najbardziej poszukiwanych specjalności. Pracodawcy zmuszeni są ze sobą konkurować o kandydatów posiadających wiedzę i umiejętności, na które istnieje największe zapotrzebowanie. Przeradza się to w prawdziwą wojnę o specjalistów, czego jedną z konsekwencji są mocno wygórowane oczekiwania płacowe części kandydatów.
Jak widać – samo nadejście lepszej koniunktury po czasach spowolnienia i kryzysu nie spowoduje jeszcze jakiejś efektownej poprawy sytuacji na naszym rynku pracy. Owszem, zmaleje stopa bezrobocia, ale nie znikną automatycznie liczne przeszkody strukturalne, dla których usunięcia „niewidzialna ręka rynku” może okazać się za słaba...